Artysta bywa humanistą, tak bardzo introwertycznym, że aż ekstrawertycznym. Może Pani o sobie powiedzieć tak samo? Wewnątrz ma Pani tyle emocji, że potrzebuje je uwolnić i pokazać ludziom?
We mnie jest dużo rozbieżności. Z jednej strony bardzo przeżywam w sobie wiele spraw i dostrzegam rzeczy, których inni nie widzą. Niekiedy przeżywam je przesadnie. Natomiast jeżeli chodzi o ekstrawertyzm, to przede wszystkim ujawnia się on w kontakcie z ludźmi, ponieważ stawiam na otwartość. W muzyce, ze względu na perfekcjonizm, jestem bardziej poukładana. Mniej jest tutaj wybuchów, choć czasem chciałabym ich więcej (śmiech). Jest więcej płomieni niż wielkich fajerwerków.
Powiedziała Pani, że jak zaczyna „szaleć” i śmiać się, to nie potrafi skończyć. Są małe płomyczki, a potem pojawia się wielki ogień. Czy zdarzały się Pani pożary?
Dużych pożarów nigdy nie było, aczkolwiek kiedy się otworzę, czuję w sobie wewnętrzny ogień. Przypomina mi się tutaj historia z dzieciństwa: będąc małą dziewczynką czułam opór, by śpiewać przed bliską mi publicznością. Przypuśćmy, była to rodzina na domowym przyjęciu. Wszyscy namawiali mnie wielokrotnie, abym zaśpiewała. Było ciężko, jednak kiedy dałam się przekonać, goście długo nie zaznali spokoju (śmiech).
Kiedy zobaczyłam dziś Panią w bieli, delikatnym écru, tiulach, od razu pomyślałam: Alicja w Krainie Czarów. Stylizacja, miejsce i właśnie te płomienie sprawiły, że była Pani dla mnie Alicją.
Nigdy nie odbierałam siebie w ten sposób (śmiech).
Jest w Pani delikatność czy siła?
Są obydwie te cechy i bardzo się z tego cieszę. Myślę, że w każdej kobiecie jest zarówno delikatność jak i siła. Obserwuję to na co dzień wśród moich koleżanek i w każdej z nich widzę piękno. To jest niesamowite, bo staram się na każdą z nas patrzeć przez pryzmat tego, do czego jest powołana. A powołana jest do dawania piękna i sama w sobie jest pięknem. Podziwiam nasze cechy kobiecości, m.in. delikatność. Jesteśmy na pozór bardziej kruche niż mężczyźni, lecz w rzeczywistości drzemie w nas ogromna siła. Wszystkie te cechy łączą się w kobiecie.
Pani najnowsza płyta, „Thank God I’m a Woman” – ma w sobie bardzo dużo wątków. Jest różnorodna, zabiera słuchacza w różne odmęty przeżyć i wrażeń. Pokazując swoje możliwości wokalne i swoją interpretację standardów, nie ma Pani przekonania, że one są na tyle dobrym nośnikiem marketingowym, że może Pani zacząć działać w stylu Michaela Bublé’a?
Uwielbiam Michaela Bublé’a, lecz za nim stoi dodatkowo sztab osób odpowiedzialnych za jego wizerunek, choć on sam w sobie jest niezwykle naturalny i niepowtarzalny. Byłam na jego koncercie w ubiegłym roku w Krakowie i było to najpiękniejsze muzyczne wydarzenie; można użyć słowa show, ponieważ wiele działo się na scenie. Zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów, jakie słyszałam, przygotowany z wielką klasą, każdy element był dopięty na ostatni guzik. Ta perfekcja była dla mnie cudowna w odbiorze. A jeśli miałabym się porównywać, to jestem kobietą poszukującą.